Reklama     +48 22 620 92 04 
www.autotransport.plOdpowiedź na problemy z komunikacją?
Transport drogowy

Odpowiedź na problemy z komunikacją?

Współdzielenie zyskuje popularność

25 kwietnia 2019 r.   |  Cezary Banasiak

Gdy komunikacja publiczna w swej właściwej formie (autobusy, tramwaje, metro itp.) nie funkcjonuje jak należy lub po prostu zależy nam na nieco większej niezależności czy wygodzie i gotowi jesteśmy zapłacić za to trochę więcej pieniędzy niż za bilet, możemy skorzystać z samochodów na minuty, czyli tzw. carsharingu. Jest to tak naprawdę konkurencja bardziej dla taksówek i Ubera czy Bolta, a właściwie to dla posiadania własnego samochodu, ale zdecydowanie warta zainteresowania. 


Warning: getimagesize(http://www.pgt.pl/img_ar/): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 403 Forbidden in /_art.php on line 110

W skrócie polega to na wynajęciu na krótki czas (np. jednorazowego dojazdu) samochodu, gdzie opłatą jest połączenie kosztu za każdy kilometr oraz każdą minutę jazdy. Paliwo, parkowanie w strefie płatnej w miastach, ubezpieczenie - to wszystko razem jest już w cenę wliczone, a użytkownik ma maksymalnie uproszczoną obsługę wynajmu dzięki aplikacji na smartfona, która otwiera samochód, oblicza wszystkie koszty, pobiera opłatę z karty debetowej/kredytowej, a następnie po zaparkowaniu auto zamyka. Brzmi prosto, prawda?

Mentalność. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu posiadanie samochodu było celem samym w sobie. Nawet gdy jazda nim była okazjonalna i nawet wtedy gdy mimo wszystko korzystało się od czasu do czasu z taksówek czy komunikacji. Auto w domu to był zdecydowanie pewnego rodzaju aksjomat, pewnego rodzaju również symbol statusu. Kolejne generacje społeczeństwa jednak miewają swoje mody, trendy, inne przyzwyczajenia, inne pomysły na codzienność. Pojawiła się i w ten sposób idea współdzielenia, chociaż i ona musiała przejść ewolucję. Wynajem długoterminowy to przecież temat stary, ale to jeszcze nie było to.

W końcu jednak coraz większa grupa ludzi zaczęła dostrzegać, iż posiadanie drogiego przedmiotu, który w gruncie rzeczy generuje głównie koszty nie jest niezbędne do życia. Przesunęły się priorytety i tak wiele znaczące dla wcześniejszych pokoleń słowo "posiadanie" zaczęło tracić na znaczeniu na rzecz "praktycznego użytkowania". Dzisiaj "sharing" obejmuje już coraz więcej dziedzin, że wystarczy przypomnieć choćby możliwość wynajmu skuterów, rowerów czy hulajnóg. Rewolucja na świecie już się wydarzyła, u nas ciągle jeszcze się rozpędza.

Boom. Przełom roku 2016 i 2017 był początkiem zmian w tej materii. W Warszawie w sierpniu 2016 r. pojawiła się firma 4Mobility, w Krakowie dwa miesiące później Traficar, a w kwietniu 2017 r. firma Panek zrobiła efektowne wejście kupując 300 hybrydowych Yarisów, bijąc przy okazji światowy rekord zamówienia tego modelu. Wymienieni wyżej trzej konkurenci obecni są już w wielu różnych miastach (i nowych ciągle przybywa), a w stolicy rozwijają swoje floty. Stale też przybywa im kolejnych rywali. W kwietniu tego roku nawet innogy, sprzedawca energii elektrycznej, postanowił zadziałać w temacie uruchamiając wynajem elektrycznych BMW i3, stając się z biegu jednym z największych na świecie tylko elektrycznych carsharingów.

Jednym z najbardziej dojrzałych rynków w Europie są Niemcy, gdzie jest już prawie 3 mln użytkowników carsharingu, przy czym w samym 2018 roku liczba klientów wzrosła o ok. 20 %. Na świecie carsharing rozwija się bardzo dynamicznie. Według prognoz do 2020 roku liczba użytkowników wzrośnie do 25 mln, z czego w samej Europie do 10 mln. Polska jest jednym z młodszych rynków carsharingowych, ale szacuje się, że obecnie jest już ponad 300 tys. użytkowników aut współdzielonych - mówi Paweł Błaszczak CEO 4Mobility. Potencjał więc jest ogromny.

Rozwój. Aktualnie temat współdzielenia jest zdecydowanie bliższy młodym ludziom. Główni użytkownicy mają mniej niż 35 lat, z reguły jest to nawet poniżej 30-tki. Celem dla wszystkich firm carsharingowych, które na razie jeszcze mogą pomarzyć o rentowności i zakładają wieloletnie plany zwrotu inwestycji, jest przekonanie także tych starszych, że ich własne samochody można zostawić pod domem lub zwyczajnie je sprzedać. Być może to także kwestia dostępności, chociaż czasem wydaje się, iż na ulicach aut carsharingu jest nadmiar.

Polski rynek carsharingowy jest młody i jeszcze daleko mu do nasycenia. W tym momencie działa w Polsce 10 firm oferujących wynajem aut na minuty. W Warszawie na ten moment jest oferowanych najwięcej aut na minuty i jest to 1600 pojazdów oferowanych przez czterech dostawców. W Polsce jest dzisiaj 3,8 tys. dostępnych samochodów w ramach carsharingu - osobowych i dostawczych, o napędach spalinowych, hybrydowych, elektrycznych - opisuje możliwości branży Konrad Karpiński, dyrektor operacyjny Traficara.

Zacznijmy. W teorii wszystko brzmi prosto i ładnie. Jest aplikacja na smartfona, którą ściągamy w kilka-kilkanaście sekund, rejestrujemy się, potwierdzamy kartę płatniczą, a potem znajdujemy samochód, otwieramy go i jedziemy - płacąc za każdy przejechany kilometr (0,65-0,9 zł zależnie od operatora), do tego za czas przejazdu (0,5-0,79 zł), a także za pozostawienie auta, gdy zechcemy do niego za jakiś czas wrócić (0,1-0,18 zł). Stawki wydają się niewysokie, a orientacyjne podliczenie kwoty za całą trasę wychodzi naprawdę korzystnie. Tyle, że to jednak zaledwie teoria, bo jak zwykle praktyka potrafi wykazać „ciekawostki”.

Nie chciałbym by to była reklama lub antyreklama którejkolwiek z firm, a raczej ocena całego systemu, więc pomijam nazwy operatorów przy poniższych opisach. Skupiłem się na działaniu trzech firm: Traficar, 4Mobility i Panek. Pełniejsze porównanie działania i kosztów jest tematem na osobne opracowanie.

Aplikacja, rejestracja. Zacznijmy więc od samej aplikacji: w czasach gdy wszystko mamy w telefonie i założeniem jest dostęp do wszystkiego w możliwie krótkim czasie, spodziewamy się, że tak powinna też wyglądać instalacja aplikacji oraz rejestracja/weryfikacja w systemie chwalącym się swą mobilnością. Niestety w żadnej z trzech firm ten wstępny etap nie odbył się bezproblemowo. Wydaje się komuś, że dzisiaj dostęp do bankowych usług jest natychmiastowy? Otóż niekoniecznie – można np. się dowiedzieć, że gdy twojego banku na liście nie ma (krótkiej liście trzeba dodać) możesz skorzystać z funkcji tradycyjnego (!) przelewu co w momencie gdy już jesteś w blokach i potrzebujesz tuż po szybkiej instalacji aplikacji zamówić sobie samochód, poczekasz do końca dnia, albo do dnia następnego. Zależnie od tego jak szybko zareaguje twój bank. Słowo „natychmiast” nabiera więc nowego znaczenia.

Następny przykład: trzeba czytać regulaminy, każdy o tym wie, ale mało kto to robi. W kolejnej firmie czytanie jednak wskazówek regulaminowych mogło przyprawić o co najmniej małe zawroty głowy, bo otrzymuje się w różnych miejscach różne komunikaty dotyczące niby tego samego.

Postanowiłem zacząć od strony www i stamtąd wysłać stosowny formularz (wraz z załącznikami). Standardowym wymogiem rejestracji (u wszystkich) jest przesłanie do weryfikacji zdjęcia prawa jazdy, ale jedna z firm postanowiła, wychodząc naprzeciw „lękom RODO”, utrudnić... albo ułatwić (?) nieco zadanie i poprosiła o zasłonięcie czy też zamazanie niektórych informacji na plastiku. Celowo tu zrobiłem błąd, zakrywając o jedno pole za dużo: ciekawy byłem co w momencie gdy wysyłam nie do końca dobrze "zamazany" dokument, a to przecież się może zdarzyć choćby przypadkiem (tym bardziej, że na prawie jazdy są np. dwie różne daty - wydania dokumentu i jego ważności). Wszystko przeszło dalej, potem kliknąłem w link aktywacyjny otrzymany w mailu i dostałem wiadomość, że konto zostało aktywowane. Potem też dodałem kartę płatniczą. Super. Następnie zainstalowałem sobie na smartfonie aplikację i zalogowałem się na podane wcześniej dane. Tutaj jednak zaczęły się schody - pojawił się komunikat: "Już prawie jesteś z nami: Trwa weryfikacja dokumentów, zwykle trwa to do 60 minut. O aktywacji konta powiadomimy Cię mailowo". Ale jak to? Przecież dostałem maila o tym, że moje konto zostało aktywowane? Otworzyłem więc ponownie maila aktywacyjnego, myśląc, że może coś zrobiłem nie tak i wcisnąłem raz jeszcze link tam podany. Dostałem info: „Konto jest już potwierdzone”. Aktywowane, nieaktywowane, ale potwierdzone? Zdałem się więc na wspomniane oczekiwanie „do 60 minut”. W międzyczasie postanowiłem zobaczyć jak wygląda temat rejestracji przez aplikację i ze zdziwieniem stwierdziłem, że tutaj z kolei nie ma żadnych wskazówek co do tego co ma być zakryte przy przesyłaniu zdjęcia prawa jazdy. Przez stronę www trzeba, a przez smartfona nie? Dylematy godne filozofów, ale załóżmy, że właśnie stoimy gdzieś na mrozie na przystanku i zniechęceni oczekiwaniem na autobus postanawiamy szybko załatwić sobie alternatywę do jazdy. Zostaje nam czekać, zgodnie z zapowiedzią „zwykle trwa to do 60 minut. O aktywacji powiadomimy Cię mailowo”? W skrócie przejdę jednak do finału: czekałem 8 dni na maila o niezgodnościach, a na dodatek wiadomość, którą dostałem była trzecia w treści. Znów inna od tej z formularza na stronie www i inna od tej z aplikacji. Czy to naprawdę musi tak wyglądać? Ktoś mógłby powiedzieć, że mogłem od razu zadzwonić na infolinię (po co więc komu aplikacja, formularze, komunikatory?), a kto inny dodać, że to błędy okresu początkowego i że wszystko można naprawić. Oczywiście wszystko można.

I jeszcze na koniec wpadka z trzecią z firm. Tutaj również wszystko powinno było przebiec szybko, a potwierdzenie miało się odbyć w maksymalnie godzinę. Nie udało się. Znów trwało to kilka dni, znów z komunikatami o „chwilowym” oczekiwaniu. W końcu zlitowałem się i zadzwoniłem na infolinię. Przyczyn problemu nie udało się znaleźć, ale rozwiązaniem zasugerowanym przez obsługę było wylogowanie i zalogowanie. Może trzeba taką sugestię dodawać przy rejestracji? Będzie szybciej: „system nie działa? Zrób reset”.

W podsumowaniu muszę niestety powiedzieć, że być może miałem pecha, ale sam proces rejestracji był boleśnie uświadamiający, że słowa natychmiast, szybko, momentalnie, a nawet „do 60 minut” mogą mieć bardzo różne znaczenia w różnych słownikach.

Jazda. Mieszkam na obrzeżu Warszawy więc jestem idealnym testerem systemów, które mają ułatwiać poruszanie się po mieście i „z/do miasta”. O absurdach komunikacji publicznej w takich miejscach, interesującym traktowaniu stref przez taksówkarzy czy też poszukiwaniu mojego osiedla przez Uber-owców napiszę innym razem. Do tej pory najlepszym rozwiązaniem był własny samochód, więc carsharing wydawał mi się ciekawą wizją. Ale szara rzeczywistość rządzi.

Trzy z testowanych firm mają różne zasięgi. Do moich okolic bezpośrednio dociera tylko jedna, a pozostałe dwie w ciekawy sposób je omijają. Sprawdzenie dostępności samochodu w najbliższym sąsiedztwie to praktycznie uświadomienie sobie o swoim „gorszym sorcie”. Najbliższe pojazdy, jak już się trafią, z reguły są o jakieś 15-30 min. drogi pieszo (a na dodatek rezerwacje w każdej z aplikacji trwają maks. 15 min., więc chcąc dojść do tych bardziej oddalonych trzeba mieć trochę „duszę na ramieniu”). Owe 15-30 min. to jednak zarazem nawet tutaj, na skraju miasta, znacznie dłużej niż oczekiwanie na zamówioną przez telefon czy aplikację taksówkę, Ubera, Bolta. Ale nic to – test to test. Podjąłem taką próbę kilka razy, u różnych operatorów, a celem zazwyczaj był dojazd do centrum Warszawy. Jedziemy w godzinach szczytu? Korki nabierają nowego znaczenia: finansowego, bo czas płynie, a kasa się podlicza. Szybko też zaczynasz z rozeźleniem reagować na wjeżdżające przed ciebie samochody, próby wbijania się przed nos przy spowolnionym ruchu itp. Wszystko to dla ciebie kolejne grosze i złotówki. Najgorsze jednak dopiero przed nami gdy zmierzamy do ścisłego centrum i trzeba zaparkować. ”Za parkometry się nie płaci” - zachęcają wszystkie firmy carsharingowe. Ale w Warszawie znaleźć miejsce tam gdzie dokładnie chcemy bardzo często graniczy z cudem. Przykład? Dość zwykły dzień - środa, godzina 19.00 (czyli już po godzinach opłat). Wcale nie brzmi groźnie. Dojazd do centrum kosztował 23 zł, ale znalezienie miejsca do zaparkowania pochłonęło kolejne 16. Razem 39 zł i to w atmosferze niemal kosmicznej irytacji. Taksówką kwota byłaby podobna, a może i nieco mniejsza kwota, nie mówiąc o Uberze czy Bolcie, a do tego jedni i drudzy podstawiają mnie niemal „pod drzwi” i mogę jeszcze w drodze popijać sobie piwko (niekoniecznie bezalkoholowe). Mógłbym oczywiście próbować parkować w oddaleniu od swojego celu, ale popukanie się w głowę jest tutaj jak najbardziej zasadne. Na wstępie 15-30 minut na dojście do samochodu, potem kilkanaście kolejnych na dotarcie do celu i łączny czas podróży właściwie zbliża się do tego zwykłą komunikacją publiczną (a znacznie drożej).

Inna sytuacja i inna firma: nie mogąc znaleźć miejsca do zaparkowania (Bemowo) wjechałem w uliczkę tuż obok strefy zasięgu. Nie udało mi się tam jednak zostawić samochodu – aplikacja mi przypomniała, że 50 m od strefy to nadal 50 m od strefy i nic więcej nie wynegocjuję. Wsiadaj więc i szukaj dalej. To był zresztą leitmotiv właściwie każdego mojego spotkania z carsharingiem. Być może lepiej jest w Lublinie czy Poznaniu, być może lepiej gdy trzeba dotrzeć do dzielnic mniej obleganych. Tylko, że wówczas usługa staje się niszową, a nie ogólnodostępną i powszechną. Parkowanie jest moim zdaniem największą piętą achillesową systemu współdzielenia aut, ale gdybym miał jeszcze coś od siebie dodać to wspomniałbym o tym, iż w żadnym z użytkowanych pojazdów nie działało mi ładowanie smartfona (micro USB) chociaż kable były, elementem niezbędnym (a stosunkowo niedrogim) wydaje się obecność uchwytu na telefon, a zadbała o to jedynie jedna firma, a aplikacje, które przy okazji pożerają mnóstwo GB, nie mają nawigacji, która na jednym ekranie pokazywałaby trasę i licznik opłat. Owszem są fabryczne nawigacje w samochodach, ale chodzi przecież o ułatwienie sobie życia, a nie obsługę kilku systemów, bo to przecież kosztuje czas, a co za tym idzie i pieniądze: od 2-3 min. po otworzeniu samochodu zaczyna się odliczanie.

Opinie. Zapytałem niektórych użytkowników co myślą o carsharingu. Owszem, nie było to badanie na reprezentacyjnej grupie 1000 osób. Udało mi się w ramach wytężonych wielodniowych poszukiwań spotkać ich stosunkowo niewiele, ale przede wszystkim chciałem zrobić to „na gorącym uczynku”, tuż przy samochodzie, bez specjalnego przygotowania do odpowiedzi i bez ogłaszania internetowej sondy, bo wówczas wcale nie miałbym pewności czy dana osoba rzeczywiście z carsharingu korzysta. Jak wiadomo w internecie wszyscy chcą i potrafią wypowiadać się o wszystkim.

W ramach swoich niemal śledczych poszukiwań zapytałem o wrażenia kilkanaście osób – niemal wszyscy mieli mniej niż 30 lat, dwie osoby trochę ponad. Przejazd samochodem w carsharingu praktycznie każdy (lub każda) uważali za coś oczywistego. Mogliby oczywiście skorzystać z Ubera (ale broń Boże nie z taksówki – to już chyba staje się kwestia pokoleniowa), ale czasem „fajniejsze jest gdy możesz się przejechać samemu”. Niektórzy uważali, że kwoty są w porządku, inni że gdy są korki to nawet nie wsiadają do samochodu, a jeszcze inni używają „podwózki” jedynie w weekendy np. na imprezę czy do klubu. Z ich różnych wypowiedzi wynikało, że carsharing to element stylu życia, a nie konkretnego zapotrzebowania. Tak jak przeciętna osoba, dajmy na to ponad 50-letnia wybierze autobus czy tramwaj, a w chwilach absolutnej konieczności taksówkę, tak 20-,30-latkowie za oczywistość uważają wypożyczalnie rowerów czy hulajnóg, posiadanie aplikacji kilku firm carsharingowych, Ubera, Bolta i przeskakiwanie między nimi (to też podkreślano, że korzystanie z jednego rozwiązania czy firmy nie ma sensu – trzeba mieć wszystkie i korzystać wymiennie).

Wszystkich jednak łączyło zdanie o parkowaniu, podobne do mojego. Wprawdzie znalazły się dwie osoby, które stwierdziły, że nie obchodzą ich przepisy i gdy nie ma gdzie po prostu zatrzymują się w miejscach niedozwolonych („nie będę przecież płacić za nie mój problem, tym bardziej, że X nie ściągają za mandaty”), ale dla pozostałych zdecydowanie frustrujące jest poszukiwanie właśnie wyjeżdżającego samochodu lub ostatniego, choćby wąskiego paska na chodniku. Gdy parkować jest gdzie, wszystkim wydaje się carsharing świetny (bo kosztowo za sam przejazd wychodzi rzeczywiście taniej niż za taksówkę, chociaż z Uberem trudno mu rywalizować), ale gdy dodamy jednak to jako problem słychać sporo narzekań.

Moim zdaniem główne założenia carsharingu są dobre (a mam znacznie więcej niż 30 lat), ale jak zwykle „diabeł tkwi w szczegółach”. Kosztowo wychodzi atrakcyjnie, ale właściwie w warunkach laboratoryjnych, bo codzienność te koszty często weryfikuje in minus. I nawet jeśli zapłacimy nieco mniej, okupując to jednak zwiększonym stresem lub frustracją, to nadal lepszym wyborem pozostaje opcja gdy „ktoś wiezie nas”. Być może czas rozwiąże niektóre problemy, być może nowe zaskakujące pomysły coś poprawią. W tej chwili carsharing to nadal tylko alternatywa dalszego wyboru.

W ostatnim wydaniu PGT 06-09/2020 m.in.
ZOBACZ NASZĄ STRONĘ www.PGT.pl